Gdzieś podskórnie czuję, że w tym roku wpisy na blogu będą ukazywały się rzadziej niż w zeszłym. Nie jest to związane z tym, że mam mniej zapału związanego z lalkami - wręcz przeciwnie, poświęcam im bardzo dużo czasu, jednak doszłam do wniosku, że nie czuję potrzeby dokumentowania wszystkiego, co z nimi robię, co szyję i tak dalej. Nie chcę przychodzić do Was z czymś wymuszonym, nijakim, bezbarwnym. Wolę opublikować coś, z czego nie muszę być nawet stuprocentowo zadowolona, ale co ewidentnie opublikować chcę - a niektórych rzeczy po prostu już na tym blogu nie widzę. Może zmieniłam podejście, ale z pewnością nie zmieniły się moje chęci.
A cóż dzisiaj? Bardzo ładna pogoda za oknem, ale nie o tym. Mam dobry humor. Naprawdę dobry. A to za sprawą Panny, która tak nieśmiało spogląda na Was poniżej.
Panna otrzymała imię Arya i przybyła po mnie po dwóch tygodniach mojego niecierpliwego oczekiwania. Była bardzo spontanicznym zakupem - chociaż o Pullipie marzyłam już od początku roku, nie znaczyło to, że miałam potrzebne środki. Oczywiście nie żałuję, ten model uwielbiam od dawna, jednak nigdy nie sądziłam, że akurat tę Pannę przygarnę do swej gromadki. Jestem teraz na etapie zachwycania się nią i faktem, że wreszcie mam upragnionego Pullipa! Wiecie, moja gromadka jest chyba teraz dopełniona.
Arya otrzymała swoje imię poniekąd dlatego, że w ciągu ostatnich dni odrywam nos od drugiej części Pieśni Lodu i Ognia George'a Martina tylko wtedy, gdy naprawdę muszę coś zrobić (choć jednocześnie kłóci się to z tym, że mam na głowie przeróżne zamówienia, prezentacje, projekty, referaty i sprawdziany - maj w szkole jednak nie objawił się tak wspaniale, jak oczekiwałam, pomimo osławionej trzeciej klasy). Jednocześnie oglądam serial i jestem nim naprawdę absolutnie zafascynowana. Choć moją ulubioną żeńską postacią jest Arya Stark, moja Arya nie będzie jej odzwierciedleniem - byłoby to zwyczajnie niemożliwe. Imię jednak jest naprawdę urocze i już od paru dni wiedziałam, że nie mogę nazwać tej Panny inaczej. Swoją drogą - moją ulubioną postacią jest Jon Snow, jednak jestem rozczarowana tym serialowym - książkowy od razu zdobył moje serce, a on z kolei zaburzył cały mój obraz tego bohatera i mogę się jedynie cieszyć, że nim zaczęłam oglądać, przeczytałam przynajmniej połowę pierwszego tomu i w mojej wyobraźni powstał Jon, który zupełnie nie przypomina serialowego. Cóż.
Ale, ale..! Odbiegłam nieco od tematu - to jednak objaw mojej fascynacji Grą o tron i tego, że dawno nic tu nie pisałam. Czy mam pomysł na moją Aryę? Cóż, powoli coś mi się krystalizuje, minie jednak trochę czasu, nim Panna zostanie całkowicie "wykreowana" - jak wspominałam, zakup był naprawdę spontaniczny!
Zostawiam Was tylko z tymi dwoma zdjęciami, ale obiecuję, że pojawi się ich więcej. Mój ojciec zepsuł zamknięcie od akumulatorów w aparacie i wściekam się teraz przy każdym ujęciu, ale dla Aryi jestem w stanie się poświęcić (zresztą dla wszystkich moich lalek!). Nie mogę się doczekać, aż zabiorę ją na porządną sesję - dziś jest tak ubogo, bo z Panną wróciłam do domu dosyć późno, rozpakowywałyśmy ją natomiast wspólnie z Is. Ach, uwielbiam to uczucie, gdy masz już ochotę rozedrzeć karton/papier i zobaczyć twarz swojej nowej podopiecznej/podopiecznego, ale delektujesz się jeszcze ostatnimi sekundami tłumionej ekscytacji, lekkiego zniecierpliwienia i absolutnej końcówki oczekiwania.
Życzę Wam udanego tygodnia i razem z Aryą czekam na komentarze, co też o niej sądzicie i czy oglądacie/czytacie Grę o tron, a także co u Was słychać! :)